Marszrutki

Ponieważ autor jest zarówno kotę, jak i doktorantę, to zacznie od definicji.

Otóż, marszrutka na Zakaukaziu to na ogół zdezelowany transit prowadzony przez szalonego kierowcę, który nie uznaje żadnych przepisów drogowych, a wyłącznie klakson.

Urzeka już sama nazwa, która pochodzi od rosyjskiej marszruty, czyli trasy. Zatem po polsku te pojazdy nazywałyby się “traski” 🙂

Marszrutki służą do przewozu ludzi, kropka. Nie służą do komfortowego przewozu ludzi – od tego są taksówki oraz prywatne samoloty. Nie służą także do szybkiego przewozu ludzi – od tego są taksówki i prywatne samoloty.

Dlaczego tak jest? Powód jest prosty: nie zgłębiałem się dokładnie w ten system, ale wydaje mi się, że najwięcej marszrutek należy do osób fizycznych i nie jest dotowana przez państwo czy samorządy (choć istnieją także komunalne marszrutki, zdaje się). A to oznacza, że kierowca nie będzie dokładał do swojego interesu. To z kolei implikuje, że marszrutki będą się zatrzymywać na każdym przystanku – i jakieś kilka razy pomiędzy nimi – aby wziąć jak najwięcej pasażerów. To też oznacza, że czasem na odjazd trzeba czekać dość długo – kierowca będzie bowiem czekać na komplet – przy czym “komplet” nie oznacza zajętych wszystkich miejsc siedzących, tylko zajęte wszystkie miejsca siedzące, wszystkie stojące i jeszcze trochę w bagażniku i na łączeniach siedzeń.

Środek komunikacji musi być pełen. Oznacza to bowiem, że jest opłacalny ekonomicznie. Jasne?

Przykład? Marszrutka z Komratu do Tyraspolu: każde wejście lub wyjście z pojazdu wymagało zatrzymania maszyny i odkopania drzwi z naszych plecaków oraz tobołków autochtonów, którzy przewozili kartofle, kurczaki itp. (tzw. Podkarpacie level hard – tak, nie mam pojęcia, co przewozili).

Inny przykład: marszrutka w Mongolii przewidziana na jakieś 13 osób. Jechało 16 osób i motocykl. 300 km. Dwadzieścia parę godzin i trzy wypychania pojazdu z błota.

Jeszcze inny przykład: marszrutka z Górskiego Karabachu do Armenii. Przewidziana na jakieś 12 osób. Jechało 21 osób. Ale to była jedyna marszrutka tego dnia i facet po prostu zabrał tyle ludzi, ile się dało. Pierwszy raz byłem świadkiem tego, że do marszutki nie mieścili się ludzie. Zazwyczaj pasażerowie wykonują jakieś dziwne manewry na swoich tobołkach i dzieciach, w wyniku czego dokonuje się magiczna kompresja pozwalająca na pomieszczenie jeszcze kilku osób. Tym razem jednak marszrutka osiągnęła granice swoich możliwości, a kierowca z wyraźnymi wyrzutami sumieniami zatrzymywał się przy każdej chętnej do podróży osobie i się tłumaczył, że NAPRAWDĘ nie ma już miejsca.

Jak się komuś nie podobają marszrutki, to niech kupi sobie hipsterską holenderkę i nie marudzi. Albo niech weźmie sobie taksówkę – w Erywaniu nie są drogie: kursy w obrębie centrum nocą kosztują 600 dramów, podobnie w dzień z centrum do dalszych dzielnic, najwięcej płaciłem 1000 dramów (nie jechałem sam, dlatego rzuciłem się na taryfę).

Nie ma rozkładów jazdy? Nie ma, gdyż marszurtki albo kursują praktycznie co chwila, albo odjeżdżają o niewiadomych porach, gdy się zapełnią. Wolę to, niż system w Polsce – co z tego, że na przystanku mam rozkład, skoro tramwaje jeżdżą co dwadzieścia minut? Komuś się to nie podoba – holenderka/taksówka/odrzutowiec.

Nie ma schematów połączeń? A po co, skoro autochtoni je znają? No tak, ale co z przyjezdnymi? Cóż, zawsze mogą się spytać. Ach, nie znacie żadnego z używanych w Armenii języków? Cóż, to macie problem. Jeżeli macie kaprys, by przylecieć do Armenii, by zobaczyć kilka monasterów, to stać was także na taksówki – jeśli nie byliście na tyle ogarnięci, by nauczyć się paru podstawowych zwrotów po ormiańsku lub rosyjsku.

Generalnie, mam dobrą radę dla tych, którzy narzekają na marszrutki: Zabijcie się!

Marszrutki to kolejny dowód wyższości krajów postsowieckich nad Zachodem. Na Kaukazie pozbyli się wszystkich tramwajów, które są, rzecz jasna, reliktami, aby zrobić więcej miejsca marszrutkom. Podobnie nie ma nocnego transportu miejskiego – masz kaprys przemieścić się nocą? To bierz taryfę, dlaczego miasto ma płacić za wygodę ochlapusów w weekendy lub puste Ikarusy, które palą jak smok, w dni robocze?

W marszrutkach uwielbiam to, że mogą zatrzymać się w dowolnym miejscu – wystarczy machnąć ręką (jak chce się wsiąść) albo poprosić o zatrzymanie (jak jest się w środku). Jak nikt nie wysiada na danym przystanku, to facet jedzie dalej. Jak jest korek czy wypadek, to facet może pojechać inną drogą, jeśli pasażerowie się zgodzą. Bardzo fajny jest też zwyczaj płacenia – przy wyjściu, a nie wejściu, z marszrutki. Tutaj ludzie sobie ufają, aby wejść do pojazdu nie trzeba kupić u kierowcy biletu ani wypełnić druku A-32, podając PESEL.

A jak jest upał, to się jedzie z otwartymi drzwiami – kolejna rzecz, za którą u nas kierowca dostałby drakoński mandat, stracił prawo wykonywania zawodu oraz poszedł pewnie do pierdla – do celi z mordercami. Marszrutki funkcjonują również często jako poczta – chcesz przesłać niedużego warchlaczka? Proszę bardzo, płaci pan tyle a tyle, dagawarilis.

20130611_145255

W marszrutkach uwielbiam też to, że nadają miastu dynamiki, dzięki nim miasto żyje. Mówi się, że transport to krwiobieg gospodarki – i według mnie miasta z tysiącem marszrutek (swoją drogą, na Wschodzie chyba większość facetów pracuje jako kierowcy) są po prostu zdrowsze niż wolno snujące się tramwaje czy rzadko kursujące wielgaśne autobusy. Mimo klaksonów, jak otaczają mnie marszrutki, to odpoczywam.

Wiem, że to dziwne, ale marszrutki kojarzą mi się nieodmiennie, od lat, z wolnością. Może dlatego, że to relatywnie mało regulowany rynek (intuicja mi podpowiada, że tak właśnie wyglądałby system komunikacyjny na prawdziwie wolnym rynku)?***

A może dlatego, że człowiek po prostu macha ręką i jedzie.

***
Wikipedia podaje: “Wraz z wprowadzeniem gospodarki rynkowej nastąpił boom prywatnego transportu marszrutkami w krajach byłego ZSRR. Podupadły i niewydolny państwowy transport miejski nie był w stanie obsłużyć zapotrzebowania obywateli (…). Samochody te [GAZ-322132 Gazela] okazały się hitem, tanie, łatwe w naprawie. Miały 12 miejsc siedzących i kosztowały około 8000 dolarów (co zwracało się po około roku pracy). Samochody bardzo łatwo było także przerobić na gaz. Wszystkie te atuty spowodowały, że bardzo wielu przedsiębiorczych obywateli zainwestowało w swój własny samochód rozpoczynając prywatny biznes (…).
Z czasem władze miejskie zaczęły zaostrzać przepisy bezpieczeństwa oraz udzielać licencji dla kierowców marszrutek. Przyznawały także pozwolenia na daną trasę (mniej lub bardziej lukratywną). Rezultatem działań władz był podział rynku, który został zdominowany przez duże firmy lub zrzeszenia kierowców“.

Aha, tak – obydwa zdjęcia przedstawiają trolejbus, a nie marszrutkę. Uznałem, że tak będzie zabawniej.
20130611_145259

This entry was posted in Armenia, Wschód and tagged , , , , . Bookmark the permalink.

Leave a comment